Jak bardzo doceniamy "normalność" cieszymy się
każdą jej chwilą, jej ciepłem, smakiem,
zwyczajnością, wiemy to tylko wtedy kiedy nam jej zabraknie. Człowiek
zniewolony doceni wolność kiedy mu jej zabraknie. Chory doceni zdrowie kiedy je
utraci, ale kiedy wyzdrowieje spojrzy na siebie inaczej. Będzie się cieszył
zdrowiem jak małe dziecko.
Dzisiaj ja jestem jak małe dziecko :) i cieszę się że po
trzech dniach mogłem się wykąpać, umyć głowę, wyszorować paznokcie, dokładnie
umyć zęby, a co najważniejsze będę mógł się dzisiaj wyspać w wygodnym i ciepłym
łóżku.
Jesteśmy z powrotem w Gondarze.
Pierwsza noc na trekingu była znośna. Temperatura spadła do
3, może 5 C, ale dało się wytrzymać. Materac na jakim spaliśmy w namiocie był
jednak dość cienki 2, może 3 cm - było potwornie niewygodnie.
Wstałem koło 7 rano, stół na śniadanie był już rozstawiony, a za chwile
pojawiła się na nim gorąca kawa, herbata i ciastka zbożowe. Rozkoszowałem się
porankiem, jego ciepłem, które z każdą chwilą było coraz bardziej odczuwalne,
świat budził się do życia. Proste śniadanie: owsianka, chleb z miodem lub
dżemem smakowało wybornie.
|
Śniadanie o poranku |
Cel na dzisiejszy dzień to jakieś 400m
przewyższenia, 8 godz. marszu. Mimo, że wspinamy się coraz wyżej czuję się
doskonale, znacznie lepiej niż wczoraj, każdy oddech przychodzi z łatwością,
organizm zaaklimatyzował się do tej wysokości. Otaczają nas cudowne widoki,
kilkuset metrowe przepaście, ostre, strome klify, dzika przyroda, zapach
tymianku, brak ludzi dookoła...pustka.
|
Wodospad na trasie |
|
i takie widoki |
|
na szlaku... |
Po drodze mijamy małe dzieci wygrywające
dla nas "chopinowskie nuty" na pustych plastikowych butelkach. Potem
docieramy do opustoszałej muzułmańskiej wioski Geech. W obejściach prawie
nikogo nie ma, pracują w polu. Mimo, że pracują bardzo ciężko fizycznie
techniką niezmienną od setek lat używając siły swoich mięśni, czasem również
koni to nachodzi mnie refleksja, że chyba na swój sposób ci ludzie są tu jednak
szczęśliwi. Afryka w tak wielu miejscach niespokojna, targana wojnami domowymi,
atakami lokalnych gangów, głodem. brakiem wody, malarią. Tutaj, teraz ma to jednak
odległy niemal niewyczuwalny wymiar. Etiopia - jeszcze 20, 30 lat temu ludzie
umierali tu z głodu. Dzisiaj, mimo że bieda jest przerażająca to jednak ci
ludzie mogą być pewni jutra. Biologiczne, podstawowe pragnienia, schronienie,
pożywienie, poczucie bezpieczeństwa maja zapewnione. Nikt nie przyjdzie jutro
do wioski Geech i nie zgwałci kobiet, nie porwie dzieci, nie wcieli ich do
młodocianej znarkotyzowanej armii, nikt nie będzie rabował i bił. Jutro tak
samo jak dzisiaj wstanie dzień a oni pójdą pracować w pole. Myślę, że w
afrykańskiej skali mogą się czuć szczęśliwi - chcę wierzyć, że tak jest.
|
Muzułmańska wioska Geech |
Do Geech Camp na wysokości 3650 m.n.p.m. docieramy koło 16.
|
Jesteśmy na miejsce Geech Camp - zimne piwo St. George w tamtej chwili mmm pycha :) |
Jak tylko przybywamy na miejsce już wiem że będzie to trudna noc, długa bo bardzo
zimna. Nie myliłem się, otwarta przestrzeń ponad horyzont na której znajduje
się nasz obóz, wysokość, brak ochrony ze strony drzew czy roślinności
sprawiają, że jak tylko zachodzi słońce robi się przeraźliwie zimno.
|
Zachód słońca w obozie Geech |
Przenosimy
się jakby na inny kontynent. W dzień jest przyjemnie, słonce samo w sobie
bardzo silne i praży z cała swoja afrykańską mocą ale temperatura odczuwalna
jest idealna bo znacznie obniżona przez wysokość na jakiej się znajdowaliśmy.
Nocami moc afrykańskiego słońca znika ale wysokość
się nie zmienia i temperatura drastycznie
spada nawet o 30C. Tej nocy w Geech Camp było kilka stopni poniżej zera. zdałem
sobie z tego sprawę następnego dnia rano kiedy zobaczyłem o 9 rano zamarzniętą
wodę w górskich mini strumyczkach. Tym razem kolację Lem Lem organizuje nam w "kuchni"
czyli okrągłym budynku zbudowanym z drewnianych cienkich pali wbitych w
ziemię
z dachem pokrytym blacha falistą. W środku pali się ognisko, jest ciepło i przyjemnie. Justyna czymś się zatruła,
lekko ja mdli i kompletnie nie ma apetytu. Ja wcinam ze smakiem żylastego
koguta którego wcześniej niemal na naszych oczach zabili oskubali i ugotowali
:) wyjście na zewnątrz uświadamia mi jak jest potwornie zimno.
|
Nasz apartament z widokiem na góry :) |
|
Kuchnia - tutaj rządziła Lem Lem |
Kładziemy się
spać ale żadne z nas nie potrafi zasnąć bo nie możemy rozgrzać stóp. Noc mija
nam fatalnie, spałem przerywanym snem może ze 2 godziny. Nie wyspany,
zmarznięty wstaje koło 6 rano bo już nie mogę wytrzymać w namiocie. Lem Lem
podaje gorącą wodę w misce do umycia twarzy, rąk, rozgrzewam się krótkim
spacerem.
|
Poranna toaleta |
Po śniadaniu ruszamy zdobywać szczyt Imet Gogo, wdrapujemy
się na wysokość 3960 m.n.p.m. To poniekąd zwieńczenie naszej trzy dniowej górskiej podróży bo widok
ze szczytu zapiera dech w piersiach i nie równa się chyba z niczym co do tej
pory widziałem. Trudno to opisać to po prostu trzeba zobaczyć, poczuć. Przez
godzinę zostajemy na miejscu, siedzimy, spacerujemy po szczycie i patrzymy przed siebie ciesząc się
miejscem w jakim jesteśmy.
|
Ze szczytu Imet Gogo |
|
Ze szczytu Imet Gogo |
|
Ze szczytu Imet Gogo |
Potem ruszamy w dół do odległej wioski gdzie czeka na nas
jeep, który zabierze nas z powrotem do Gondaru. Idziemy 4, może 5 godzin i jest
to bez wątpienia najtrudniejsza część naszej trzy dniowej wyprawy.
|
Wracamy... |
Schodzimy w
dół to podchodzimy stromo w górę, czuje się bardzo wyczerpany. Teraz odbija się
na naszej kondycji zmęczenie i nieprzespana ostatnia noc. Nie moglem się
doczekać kiedy wreszcie dojdziemy do jeepa. Koło 13 jesteśmy na miejscu,
siadamy w
aucie i momentalnie zasypiamy.