poniedziałek, 21 stycznia 2013

ETIOPIA - Geech Camp - Góry Simien



Jak bardzo doceniamy "normalność" cieszymy się każdą jej chwilą,  jej ciepłem, smakiem, zwyczajnością, wiemy to tylko wtedy kiedy nam jej zabraknie. Człowiek zniewolony doceni wolność kiedy mu jej zabraknie. Chory doceni zdrowie kiedy je utraci, ale kiedy wyzdrowieje spojrzy na siebie inaczej. Będzie się cieszył zdrowiem jak małe dziecko.
Dzisiaj ja jestem jak małe dziecko :)  i cieszę się że po trzech dniach mogłem się wykąpać, umyć głowę, wyszorować paznokcie, dokładnie umyć zęby, a co najważniejsze będę mógł się dzisiaj wyspać w wygodnym i ciepłym łóżku.
Jesteśmy z powrotem w Gondarze.

Pierwsza noc na trekingu była znośna. Temperatura spadła do 3, może 5 C, ale dało się wytrzymać. Materac na jakim spaliśmy w namiocie był jednak dość cienki 2, może 3 cm - było potwornie niewygodnie. Wstałem koło 7 rano, stół na śniadanie był już rozstawiony, a za chwile pojawiła się na nim gorąca kawa, herbata i ciastka zbożowe. Rozkoszowałem się porankiem, jego ciepłem, które z każdą chwilą było coraz bardziej odczuwalne, świat budził się do życia. Proste śniadanie: owsianka, chleb z miodem lub dżemem smakowało wybornie.

Śniadanie o poranku

Cel na dzisiejszy dzień to jakieś 400m przewyższenia, 8 godz. marszu. Mimo, że wspinamy się coraz wyżej czuję się doskonale, znacznie lepiej niż wczoraj, każdy oddech przychodzi z łatwością, organizm zaaklimatyzował się do tej wysokości. Otaczają nas cudowne widoki, kilkuset metrowe przepaście, ostre, strome klify, dzika przyroda, zapach tymianku, brak ludzi dookoła...pustka.

Wodospad na trasie

i takie widoki

na szlaku...

 Po drodze mijamy małe dzieci wygrywające dla nas "chopinowskie nuty" na pustych plastikowych butelkach. Potem docieramy do opustoszałej muzułmańskiej wioski Geech. W obejściach prawie nikogo nie ma, pracują w polu. Mimo, że pracują bardzo ciężko fizycznie techniką niezmienną od setek lat używając siły swoich mięśni, czasem również koni to nachodzi mnie refleksja, że chyba na swój sposób ci ludzie są tu jednak szczęśliwi. Afryka w tak wielu miejscach niespokojna, targana wojnami domowymi, atakami lokalnych gangów, głodem. brakiem wody, malarią. Tutaj, teraz ma to jednak odległy niemal niewyczuwalny wymiar. Etiopia - jeszcze 20, 30 lat temu ludzie umierali tu z głodu. Dzisiaj, mimo że bieda jest przerażająca to jednak ci ludzie mogą być pewni jutra. Biologiczne, podstawowe pragnienia, schronienie, pożywienie, poczucie bezpieczeństwa maja zapewnione. Nikt nie przyjdzie jutro do wioski Geech i nie zgwałci kobiet, nie porwie dzieci, nie wcieli ich do młodocianej znarkotyzowanej armii, nikt nie będzie rabował i bił. Jutro tak samo jak dzisiaj wstanie dzień a oni pójdą pracować w pole. Myślę, że w afrykańskiej skali mogą się czuć szczęśliwi - chcę wierzyć, że tak jest.

Muzułmańska wioska Geech
Do Geech Camp na wysokości 3650 m.n.p.m. docieramy koło 16.

Jesteśmy na miejsce Geech Camp - zimne piwo St. George w tamtej chwili mmm pycha :)

 Jak tylko przybywamy na miejsce już wiem że będzie to trudna noc, długa bo bardzo zimna. Nie myliłem się, otwarta przestrzeń ponad horyzont na której znajduje się nasz obóz, wysokość, brak ochrony ze strony drzew czy roślinności sprawiają, że jak tylko zachodzi słońce robi się przeraźliwie zimno.

Zachód słońca w obozie Geech

 Przenosimy się jakby na inny kontynent. W dzień jest przyjemnie, słonce samo w sobie bardzo silne i praży z cała swoja afrykańską mocą ale temperatura odczuwalna jest idealna bo znacznie obniżona przez wysokość na jakiej się znajdowaliśmy. Nocami moc afrykańskiego słońca znika ale wysokość  się nie zmienia i temperatura drastycznie spada nawet o 30C. Tej nocy w Geech Camp było kilka stopni poniżej zera. zdałem sobie z tego sprawę następnego dnia rano kiedy zobaczyłem o 9 rano zamarzniętą wodę w górskich mini strumyczkach. Tym razem kolację Lem Lem organizuje nam w "kuchni" czyli okrągłym budynku zbudowanym z drewnianych cienkich pali wbitych w ziemię  z dachem pokrytym blacha falistą. W środku pali się ognisko, jest ciepło i przyjemnie. Justyna czymś się zatruła, lekko ja mdli i kompletnie nie ma apetytu. Ja wcinam ze smakiem żylastego koguta którego wcześniej niemal na naszych oczach zabili oskubali i ugotowali :) wyjście na zewnątrz uświadamia mi jak jest potwornie zimno.

Nasz apartament z widokiem na góry :)

Kuchnia - tutaj rządziła Lem Lem

 Kładziemy się spać ale żadne z nas nie potrafi zasnąć bo nie możemy rozgrzać stóp. Noc mija nam fatalnie, spałem przerywanym snem może ze 2 godziny. Nie wyspany, zmarznięty wstaje koło 6 rano bo już nie mogę wytrzymać w namiocie. Lem Lem podaje gorącą wodę w misce do umycia twarzy, rąk, rozgrzewam się krótkim spacerem.

Poranna toaleta
Po śniadaniu ruszamy zdobywać szczyt Imet Gogo, wdrapujemy się na wysokość 3960 m.n.p.m. To poniekąd zwieńczenie naszej trzy dniowej górskiej podróży bo widok ze szczytu zapiera dech w piersiach i nie równa się chyba z niczym co do tej pory widziałem. Trudno to opisać to po prostu trzeba zobaczyć, poczuć. Przez godzinę zostajemy na miejscu, siedzimy, spacerujemy po szczycie i patrzymy przed siebie ciesząc się miejscem w jakim jesteśmy.

Ze szczytu Imet Gogo

Ze szczytu Imet Gogo
Ze szczytu Imet Gogo


Potem ruszamy w dół do odległej wioski gdzie czeka na nas jeep, który zabierze nas z powrotem do Gondaru. Idziemy 4, może 5 godzin i jest to bez wątpienia najtrudniejsza część naszej trzy dniowej wyprawy.

Wracamy...


Schodzimy w dół to podchodzimy stromo w górę, czuje się bardzo wyczerpany. Teraz odbija się na naszej kondycji zmęczenie i nieprzespana ostatnia noc. Nie moglem się doczekać kiedy wreszcie dojdziemy do jeepa. Koło 13 jesteśmy na miejscu, siadamy w  aucie i momentalnie zasypiamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz