niedziela, 13 stycznia 2013

ETIOPIA - Bahir - Dar do Gondar nasz prywatny Land Criuser

01-01-2013 Gondar

Jesteśmy w Gondarze około 700 km od Addis. Jutro ruszamy na trzy dniowy treking w góry Simien. Za nami Bahir-Dar z potężnym i majestatycznym wodospadem na Błękitnym Nilu oraz monastyry położone na malowniczych wysepkach jeziora Tana. Jednak to wszystko to tylko turystyczna atrakcja, a nie przygoda. Przygoda zaczęła się później.
Bahir-Dar i Gondar to dwa miasta położone około 180 km od siebie połączone fantastyczną bo asfaltową drogą. Musieliśmy być w Gondarze 01 stycznia wieczorem aby następnego dnia wyruszyć w treking. Mieliśmy za rezerwowane dwa miejsca w prywatnym minibusie który miał nas odebrać z hotelu Ghion w Bahir-Dar. Nagle przychodzi pracownik recepcji i mówi, że minibus nie przyjedzie, jego angielski jest fatalny więc nie bardzo rozumiemy o co chodzi. Dzwonimy do managera hotelu a on nam wyjaśnia, że bardzo mu przykro ale jest strajki dzisiaj nie pojedziemy. Że co ?? !!

Bahir-Dar miasto położone nad jeziorem Tana, największym w Etiopii. Dotarliśmy tutaj z rana samolotem z Addis. Już w taxi z lotniska poznaliśmy jakiegoś Etiopczyka, który pracowała w policji w Addis i przyjechał tutaj w delegację. Wesoły facet, ciągle coś opowiadał, zagadywał.
Dotarliśmy do hotelu Ghion, zostawiliśmy bagaże i pojechaliśmy na wycieczkę, 35 km za miasto oglądać potężny wodospad Blue Nile Falls. Godzinę jechaliśmy na miejsce szutrową wyboista drogą mijając wiejskie krajobrazy. Dzieci biegały za naszym samochodem i z szerokim uśmiechem machały do nas, starsze dzieci wracały ze szkoły, a dorośli pracowali w polu i zajmowali się swoimi sprawami. Dojechaliśmy do Parku Narodowego Bule Nile Falls i tutaj okazało się że wstęp kosztuje około 2 USD. Z naszego busa wyskoczył jak oparzony jakiś Francuz i zaczął się awanturować: że on nic nie będzie płacił, że bilet wstępu to on już ma w cenie wycieczki i w ogóle, że on zna tych oszustów Etiopczyków, że pracuje w ambasadzie Francji i nie puści tego płazem,ani gadem :) Gorączkował się i pienił o głupie 2 dolary. Po kilku telefonach oczywiście okazało się, że koszt wycieczki nie zawierał biletów wstępu do parku, a więc Francuz, nas dwoje oraz sześć innych osób ( czworo Francuzów, dwoje Hiszpanów) ruszamy do kasy po bilety a potem razem z przewodnikiem - Etiopczykiem w drogę nad wodospad. Szło się wyboistą, czasami trekingową ścieżką - po drodze spotkaliśmy faceta z długą bronią który po kilku uśmiechach pozwolił robić sobie zdjęcia oddając broń w ręce Justyny :)

Prezentuj broń !!

Po około 30 min naszym oczom ukazał się... wodospad, a raczej nagie skały po których kiedyś spływał.
Blue Nile Falls jakieś 20 lat temu

Ten sam wodospad dzisiaj :)

Francuz z ambasady wpadł w szał. Zaczął wyzywać naszego przewodnika:
- ty oszuście, ty złodzieju, gdzie  jest ten twój wodospad ? To jest ten twój słynny Niagara Falls ?
Pomyślałem sobie że czasy kolonializmu dla niektórych nie skończyły się nigdy (pomijając fakt, że Etiopia jako jedyny  kraj w Afryce nigdy nie była niczyja kolonia) Inny Francuz z naszej grupy w drodze powrotnej przepraszał wszystkich za zachowanie swojego rodaka, tłumacząc, że on nie reprezentuje całej grupy ani tym bardziej wszystkich Francuzów. Ja z ulgą pomyślałem: uff jak to dobrze, że nie tylko Polacy czy Rosjanie ale również Francuzom zdarza się zachowywać jak skończony idiota.
A wodospad... cóż jakiś czas temu wybudowano tamę która skutecznie spowolniła jego bieg dodatkowo panująca obecnie pora sucha dołożyła swoje i teraz jest niemal tak wąski jak woda z kranu.

Koło 13-00 wróciliśmy do Bahir-Dar i wypłynęliśmy łodzią na pobliskie wyspy zwiedzać monastyry. Wycieczka przyjemna lecz daleka od tych które wspomina się latami. Koło 16-00 wróciliśmy do hotelu Ghion w oczekiwaniu na minibusa który zawiezie nas do Gondaru.

Księga z owczej skóry napisane kilka set lat temu

Monastyr - wnętrze

Monastyr - wnętrze


Że co ?? !! What ?? !! Ale my nie możemy jutro, musimy być w Gondarze dzisiaj wieczorem. Manager - Ok, jedyny sposób aby dostać się jeszcze dzisiaj do Gondaru to transport publiczny. No to pięknie - pomyślałem - spędzimy 6 godzin w autobusie przytuleni z jednej strony do szyby a z drugiej do kozy albo innego zwierza - cóż nie mamy wyjścia.
Jedziemy hotelowym busem na dworzec, nas dwoje i trzech Włochów, którzy byli w podobnej sytuacji jak i my. Kiedy tylko na miejscu otwierają się drzwi naszego busa zostajemy "zaatakowani" przez tłum ludzi. Każdy coś od nas chce, coś sprzedać, zaoferować, zanieść bagaże, pomóc kupić bilet, wskazać autobus itp. Kompletny chaos, nie wiadomo kto jest kto i czego się spodziewać, tym bardziej, że w Afryce każdy zna się na wszystkim i może robić wszystko. Dzisiaj czyści buty, jutro pomoże rozładować ciężarówkę a pojutrze jest fryzjerem.
Nagle z tłumu ktoś mówi, że zna kogoś kto zna kogoś, kto wie, ze ktoś ma Toyotę Land Cruiser i może nam zapewnić prywatny transport do Gondaru - za 200 birr od osoby. Targujemy cenę, zbijamy do 150 birr od osoby (około 8 USD ) i hotelowy bus zabiera nas na szosę wylotową w stronę Gondaru. Nasz pośrednik i jeszcze jakieś trzy inne osoby są razem z nami.
W Etiopii panuje kult pracy zbiorowej :) Jeżeli spotykasz trzy osoby i prosisz jedna z nich o wskazanie ci drogi to nie jest tak, że ta jedna osoba idzie z tobą a cała reszta podąża w swoim kierunku. O nie !! :) w takim przypadku trzy osoby idą z tobą i wszystkim trzem trzeba za to zapłacić. Tak tutaj jest. To zjawisko w oczywisty sposób tłumaczyło tych troje kompanów, którzy swoją obecnością chcieli się przyczynić do swojej prowizji w tym "interesie" Nasz pośrednik gdzieś wydzwania, rozmawia ze swoimi towarzyszami, znowu gdzieś wydzwania, a my czekamy. Podbiegają jakieś małe dzieci i z oddali krzyczą "ferenczi, ferenczi" a ja udaję że je gonię z rekami w górze jakbym chciał je zjeść. Po paru takich "strachach" dzieci przychodzą do nas "przekupione" gumami do żucia :) robimy sobie zdjęcia, pokazujemy im fotki w aparacie i świetnie się bawimy. Dzieci są tutaj przeurocze, otwarte, bezpośrednie, wiecznie uśmiechnięte i mimo biedy, braku butów na nogach i perspektyw - zadowolone z życia. Ech ten dziecięcy beztroski świat.

a to właśnie te dzieci :)

W oczekiwaniu na wyjazd

Po trzech kwadransach przyjeżdża nasz prywatny Land Cruiser. Oj daleko on odbiega od moich wyobrażeń :). Wiekiem jest zbliżony do mnie a ja już swoją 18-tkę mam dawno za sobą. Co gorsza jest to samochód typu pick-up, czyli ma wielką pakę, dwa siedzenia z przodu (a raczej kanapę) i ciasne miejsce dla dwóch pasażerów z tyłu. Co gorsza kierowca ma już jednego pasażera - Etiopkę przy kości która usuadowiła się wygodnie z tyłu. Biorąc pod uwagę okoliczności, zawierając alians włosko-polski zbijamy cenę do 130 birr od osoby, wrzucamy bagaże na pakę i jedziemy do Gondaru. Na kanapie z przodu: kierowca, ja i Justyna i nasze dwa plecaki. Z tyłu trzech Włochów i Etiopka przy kości :) Podróż trwała 3,5 godz. i był to czas kiedy zdałem sobie sprawę z istnienia w moim ciele pewnych mięśni i kości o których do tej pory nie miałem pojęcia, że istnieją :)





Najważniejsze, że dotarliśmy na miejsce. Hotel Ambaras w Gondarze, duże łóżko a w kranie albo wrząca albo zimna woda. Nie ma ciepłej i nie da się jej ustawić :) kąpiemy się korzystając z małego dzbanka w którym mieszamy gorącą wodę z zimną uzyskując wodę ciepłą która pozwala się namoczyć a potem spłukać. Ale co tam :) jak to mówią TIA - This is Africa :)
Jutro treking

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz