Drugiego dnia wstajemy wcześnie, jemy śniadanie i po krótkim
leniuchowaniu na tarasie w hotelu koło 10-00 idziemy do centrum. Ciągle ktoś
nas zaczepia, wita, zadaje pytania ale to wszystko ma jakąś mało inwazyjną formę, nie
irytuje mnie to nie denerwuje a raczej tylko wywołuje sympatyczny uśmiech na
twarzy. Docieramy do centrum ale nie potrafimy znaleźć kościoła Św. Jerzego
czyli chyba najbardziej słynnego kościoła w Lalibela jedynego
nie chronionego dachem. Kościół jest niezwykłą budowlą, kamienną bryłą w kształcie krzyża jakby wpuszczony w wielką kamienną dziurę. Schodzimy w dól.
Kościół Św. Jerzego z dołu
i z góry
Justyna spaceruje dookoła i robi zdjęcia a ja siadam na kamieniu i po prostu
obserwuję sobie ludzi. Widzę naprawdę biednych ludzi ubranych odświętnie w
garnitur który swoją pierwszą świeżość miał wiele, wiele lat temu. Obok mnie
jakiś mężczyzna się modli, ubrany w świąteczne białe szaty a na jego ręce widzę
stary zegarek Seiko złotego poblakłegokoloru pozbawionego wskazówek... Co chwilę ktoś podchodzi i robi mi
zdjęcie lub nagrywa film :)
Umawiamy się z Sale na godzinę 2pm czasu etiopskiego w
restauracji hotelu Bluelal. Przychodzimy pół godziny wcześniej,
zamawiamy coś do picia i czekamy na naszych gości. Mija wyznaczona godzina ale
goście nie przychodzą. 02:20 wysyłam sms-a że już jesteśmy i czekamy na nich.
Przychodzą, zdyszani, spoceni - widać że szli w wielkim pośpiechu spóźnieni 40
min ! Okazało się że czas etiopski różnisię zasadniczo od czasu międzynarodowego :) według czasu Greenwich Etiopia to +3 h a w stosunku do
Polski +2 h ale czas etiopski przestawiony jest względem czasu
etiopskiego-międzynarodowego o 6 godzin co oznaczało że według naszych gości
umówieni byliśmy na 20 czasu międzynarodowego a nie na 14-00 tzn 2pm :) Po
wyjaśnieniu międzykulturowych różnic (w Etiopii jest również inny kalendarz bo
jest tam teraz 2005 rok) zajadamy się injerą czyli typowym etiopskim posiłkiem.
Injera (indżera) to placek który wypieka się ze zbóż rosnących w tym kraju.
Wcześniej ciasto leży i trzy dni fermentuje co nadaje plackom lekko kwaskowy
posmak. Na placek kładzione są różne sosy, gulasze, czy inne dodatki. Kawałki
ciasta odrywa się palcami i nabiera w nie sosy.
Na obiedzie z rodziną Sale
Po obiedzie jesteśmy zaproszeni
do ich domu na ceremonie parzenia kawy. Schodzimy wąską drogą do mieszkania
naszych znajomych. Podłoga domu jest wyłożona siankiem na znak przyjęcia w
progi domu małego Jezuska, który dzisiaj w nocy się narodził. Siadamy na
podłodze i rozpoczynamy ceremonię parzenia kawy. Nie odłącznym jej elementem
jest zapach nasion i traw które spopielają się na gorących kawałkach węgla. Woda
na kawę gotowana jest na węglowym grillu a kawa przelewana jest do malutkich
filiżanek ze specjalnego czajniczka z długą szyjką. Kawa jest wyborna !! Jednak
nieodłącznym elementem ceremonii jest rozmowa z przyjaciółmi.
Ceremonia parzenia kawy u etiopskiej rodziny
Po chwili dołącza
do nas Georgis, kuzyn i przyjaciel rodziny, nauczyciel informatyki w tutejszej
szkole średniej. Spędzamy bardzo mile najbliższe 3 godziny, rozmawiamy o
Etiopii i o Polsce opowiadamy sobie o nas i poznajemy się nawzajem. Dowiadujemy się jak bardzo biednie żyje się w
tym kraju, kraju w którym osoby z wyższym wykształceniem zarabiają 60 USD
miesięcznie, gdzie mieszkanie w jakim jesteśmy choć odbiega od naszych europejskich
standardów o całe lata świetlne to mimo to kosztuje tutaj ponad 10 tys USD i
wykracza nawet poza marzenia naszych gospodarzy. 60USD pensji żyjąc w
relatywnie drogim bo nastawionym na pielgrzymkowych turystów mieście nie
pozwala nawet na kupno nowej koszuli a cała masa normalnych europejskich
gadżetów czy innych synonimów "luksusu" jest absolutnie nie
osiągalna.
A jednak jest nadzieja biorąc pod uwagę jakim krajem Etiopia była 30 lat
temu podobnie jakim Polska była krajem 30 lat temu - krajem BEZ NADZIEI.
Opowiadamy im o tych czasach, rozmawiamy o tym jak w latach 70-tych, 80-tych w
Etiopii za panowania cesarza Haileselasie a później majora Mengistu ludzie
setkami tysięcy umierali z głodu właśnie tutaj na północy kraju. Teraz jest
biednie, ale kraj jest bezpieczny i nikt nie kona z głodu choć poziom biedy
jest przeogromny i widoczny na każdej ulicy... wychodzimy od naszych gospodarzy
z postanowieniem pomocy...Chcielibyśmy dać im nadzieję na lepsze jutro, dla
nich i dla ich 9mc córeczki...
Wieczorem znowu spotykamy się w etiopskim klubie muzycznym.
Tłumy w środku i tylko my dwoje reprezentujemy kulturę białych ludzi :) tym
razem ruszamy w tany wzbudzając aplauz wszystkich obecnych tam mężczyzn - bo
jak pisałem kobiety nie chodzą do klubów. Jeżeli jakaś kobieta jest w klubie to
na pewno jest prostytutką lub pracownikiem tego klubu innej możliwości ponoć
nie ma tak opowiadają nasi gospodarze. Wracamy rozbawieni koło północy do
hotelu. To był niezwykły dzień :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz