czwartek, 21 lutego 2013

SRI LANKA - W drodze nad ocean


Wstajemy skoro świt aby jak najwcześniej opuścić Kandy unikając porannych korków a mimo to choć na dworze ledwo świtało już na ulicach ruch i pełno samochodów. Wydostajemy się z tego zakorkowanego miasta i kierujemy się na południe wyspy. Mijamy miasto Nuwara Elia, jakże inne w porównaniu do Kandy, położone wysoko w górach nad jeziorem, ciche spokojne nawet lekko senne. Kierujemy się w stronę ogrodu botanicznego Hakgala, jednak finalnie nie decydujemy się na zwiedzanie ponieważ przy kasie zostajemy poinformowani, że obecnie rośliny nie mają kwiatów, jest okres sadzenia roślin a nie kwitnięcia. Jedziemy dalej na południe w stronę miasta Tissamahamara, które jest bazą wypadową do Parku Narodowego Yala. Po drodze mijamy wodospad Ramboda ale, żeby go zobaczyć trzeba skorzystać z gościnności hotelu, gdzie z tarasu można go podziwiać. Zamawiamy czajnik kawy i spędzamy miło czas podziwiając jego piękno i całą herbacianą  okolice.

Wodospad Ramboda

Wśród herbacianych krzewów

Herbaciarka przy pracy

Wodospad jest pierwszą atrakcja za, którą nie trzeba bezpośrednio płacić. Wszystkie inne kosztowały i to sporo (moim zdaniem) i niestety często nie były warte swej ceny (również moim zdaniem). W ogóle na początku odniosłem wrażenie a teraz po paru dniach mam nawet pewność, że Lankijczycy traktują turystę jak chodzące portmonetki. Każdy chce coś sprzedać, za atrakcje trzeba słono płacić, a szczytem dla mnie była próba doliczenia 10% serwisu do opłaty za hotel
Jadąc dalej mijamy gigantyczne plantacje herbaty, gdzie na stromych zboczach gór posadzono tysiące herbacianych krzewów. Wśród nich z wielką zwinnością poruszają się zbieraczki zrywając tylko młode listki. Nie łatwo było o zdjęcie ponieważ za zdjęcia również trzeba płacić :)

Herbaciane wzgórza


Drogi na Sri Lance nie przestają mnie zadziwiać, jedziemy trasą A5 która swoją jakością mimo, że na mapie jest najszersza i zaznaczona czerwonym kolorem dorównuje wiejskim ścieżkom w Polsce. Innym razem jedziemy drogą żółta (oznaczoną tak na mapie), która jest szeroka i wygodna. Kompletnie nie widzę w tym logiki :)

Po drodze mijamy hinduskie świątynie

i ten piękny wodospad którego nazwy nawet nie znam
mijamy mieszkańców
W drodze...

Do Tissamaharamy docieramy koło 16, znajdujemy pokój za 1000 rupii (25zł) za dobę ustalamy warunki wyjazdu na safari do Yala Parku Narodowego dnia następnego i ruszamy na kolację. Kuchnia lankijska jest naprawdę dobra, ostra, wyrazista w smaku i zapachu – tak jak lubię. Problem polega na tym, że w całym kraju (oprócz Colombo i turystycznego wybrzeża) bardzo trudno znaleźć miejsca gdzie można jej posmakować. Zdarzało się, że na głodzie przejeżdżaliśmy kilkadziesiąt kilometrów i po drodze nie znajdowaliśmy żadnej restauracji żeby zatrzymać się na obiad. W końcu z głodu kupowaliśmy przy drodze 2kg bananów i to był nasz obiad :)

Takie obiadki to dopiero nad oceanem :)
Tym razem znaleźliśmy knajpę w Tissamharama. Komary były równie głodne co my bo rzuciły się na nas z wściekłością taką samą jak my na smażony ryż z krewetkami. Minął kolejny dzień. Jutro o 5-30 ruszamy na safari w poszukiwaniu króla parku Yala – dziko żyjącego lamparta.

Krajobraz w pobliżu Tissamaharama


Krajobraz w pobliżu Tissamaharama



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz