Wstajemy skoro świt aby jak
najwcześniej opuścić Kandy unikając porannych korków a mimo to choć na dworze
ledwo świtało już na ulicach ruch i pełno samochodów. Wydostajemy się z tego zakorkowanego
miasta i kierujemy się na południe wyspy. Mijamy miasto Nuwara Elia, jakże inne w
porównaniu do Kandy, położone wysoko w górach nad jeziorem, ciche spokojne
nawet lekko senne. Kierujemy się w stronę ogrodu botanicznego
Hakgala, jednak finalnie nie decydujemy się na zwiedzanie ponieważ przy kasie
zostajemy poinformowani, że obecnie rośliny nie mają kwiatów, jest okres
sadzenia roślin a nie kwitnięcia. Jedziemy dalej na południe w stronę miasta Tissamahamara,
które jest bazą wypadową do Parku Narodowego Yala. Po drodze mijamy wodospad
Ramboda ale, żeby go zobaczyć trzeba skorzystać z gościnności hotelu, gdzie z
tarasu można go podziwiać. Zamawiamy czajnik kawy i spędzamy miło czas
podziwiając jego piękno i całą herbacianą okolice.
Wodospad jest pierwszą atrakcja za, którą nie trzeba bezpośrednio płacić. Wszystkie inne kosztowały i to sporo (moim zdaniem) i niestety często nie były warte swej ceny (również moim zdaniem). W ogóle na początku odniosłem wrażenie a teraz po paru dniach mam nawet pewność, że Lankijczycy traktują turystę jak chodzące portmonetki. Każdy chce coś sprzedać, za atrakcje trzeba słono płacić, a szczytem dla mnie była próba doliczenia 10% serwisu do opłaty za hotel
Wodospad Ramboda |
Wśród herbacianych krzewów |
Herbaciarka przy pracy |
Wodospad jest pierwszą atrakcja za, którą nie trzeba bezpośrednio płacić. Wszystkie inne kosztowały i to sporo (moim zdaniem) i niestety często nie były warte swej ceny (również moim zdaniem). W ogóle na początku odniosłem wrażenie a teraz po paru dniach mam nawet pewność, że Lankijczycy traktują turystę jak chodzące portmonetki. Każdy chce coś sprzedać, za atrakcje trzeba słono płacić, a szczytem dla mnie była próba doliczenia 10% serwisu do opłaty za hotel
Jadąc dalej mijamy gigantyczne
plantacje herbaty, gdzie na stromych zboczach gór posadzono tysiące
herbacianych krzewów. Wśród nich z wielką zwinnością poruszają się zbieraczki
zrywając tylko młode listki. Nie łatwo było o zdjęcie ponieważ za zdjęcia
również trzeba płacić :)
Drogi na Sri Lance nie przestają mnie zadziwiać, jedziemy trasą A5 która swoją jakością mimo, że na mapie jest najszersza i zaznaczona czerwonym kolorem dorównuje wiejskim ścieżkom w Polsce. Innym razem jedziemy drogą żółta (oznaczoną tak na mapie), która jest szeroka i wygodna. Kompletnie nie widzę w tym logiki :)
Do Tissamaharamy docieramy koło 16, znajdujemy pokój za 1000 rupii (25zł) za dobę ustalamy warunki wyjazdu na safari do Yala Parku Narodowego dnia następnego i ruszamy na kolację. Kuchnia lankijska jest naprawdę dobra, ostra, wyrazista w smaku i zapachu – tak jak lubię. Problem polega na tym, że w całym kraju (oprócz Colombo i turystycznego wybrzeża) bardzo trudno znaleźć miejsca gdzie można jej posmakować. Zdarzało się, że na głodzie przejeżdżaliśmy kilkadziesiąt kilometrów i po drodze nie znajdowaliśmy żadnej restauracji żeby zatrzymać się na obiad. W końcu z głodu kupowaliśmy przy drodze 2kg bananów i to był nasz obiad :)
Herbaciane wzgórza |
Drogi na Sri Lance nie przestają mnie zadziwiać, jedziemy trasą A5 która swoją jakością mimo, że na mapie jest najszersza i zaznaczona czerwonym kolorem dorównuje wiejskim ścieżkom w Polsce. Innym razem jedziemy drogą żółta (oznaczoną tak na mapie), która jest szeroka i wygodna. Kompletnie nie widzę w tym logiki :)
Po drodze mijamy hinduskie świątynie |
i ten piękny wodospad którego nazwy nawet nie znam |
mijamy mieszkańców |
W drodze... |
Do Tissamaharamy docieramy koło 16, znajdujemy pokój za 1000 rupii (25zł) za dobę ustalamy warunki wyjazdu na safari do Yala Parku Narodowego dnia następnego i ruszamy na kolację. Kuchnia lankijska jest naprawdę dobra, ostra, wyrazista w smaku i zapachu – tak jak lubię. Problem polega na tym, że w całym kraju (oprócz Colombo i turystycznego wybrzeża) bardzo trudno znaleźć miejsca gdzie można jej posmakować. Zdarzało się, że na głodzie przejeżdżaliśmy kilkadziesiąt kilometrów i po drodze nie znajdowaliśmy żadnej restauracji żeby zatrzymać się na obiad. W końcu z głodu kupowaliśmy przy drodze 2kg bananów i to był nasz obiad :)
Takie obiadki to dopiero nad oceanem :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz