Startujemy rano o 7-45 tak aby te
30 km pokonać w tempie, które pozwoli być na miejscu koło 9-00 tak aby zobaczyć
karmienie małych słoni mlekiem z butelki. Jednak wydostanie się z centrum Kandy
to jakiś kompletny koszmar, ruch jest naprawdę duży, samochód za samochodem do
tego tuk-tuki które wciskają się wykorzystując każdy wolny fragment asfaltu.
Pokonanie 30 km zajęło nam 1,5 godziny. Przyjeżdżamy na styk, jesteśmy na
miejscu o 9-15. Stajemy w kolejce po bilety. Cena dla Lankijczyków 500 rupii
dla obcokrajowców 2000 rupii ! (50 PLN) od osoby.
W środku zatrzęsienie
turystów którzy kłębią się w okolicach gdzie małe słonie karmione są z butelki.
Ludzi tyle, że nawet nie robimy zdjęć, potem przechodzimy w miejsce gdzie
słonie karmią się same ułożonymi na ziemi liśćmi. Wśród „normalnych” sprawnych
słoni widać również te okaleczone, które pozostawione same sobie w otoczeniu
dzikiej przyrody pewnie by nie przeżyły. Widzimy słonia z
amputowaną stopą który aby móc ustać przybiera nienaturalną pozę podpiera się trąbą
o balustradę. Stracił stopę ponieważ
nadepnął na minę pozostawiona w dżungli widzimy słonia bez jednego ucha…
wszystko to sprawia, że myślę sobie, że dobrze, że są takie miejsca gdzie
ludzie dbają o zwierzęta zamiast je tylko wykorzystywać do tego aby zarabiać na
turystach.
Prawdziwe szaleństwo to ostatnia
atrakcja tego miejsca czyli kąpiel słoni. Całe stado myślę, że koło 30 szt. zostało
przeprowadzonych przez drogę a potem przemaszerowały ulicą wzdłuż straganów z
pamiątkami prosto do rzeki i tam przez jakieś 1,5 godziny baraszkowały zanurzając
się, chlapiąc i „topiąc” wzajemnie. Justyna wykonała jakieś 500 zdjęć :) w co do teraz nie mogę
uwierzyć.
Powrót był koszmarny bo w
zasadzie cała droga do Kandy to korek a już ostatnie 5 km to korek permanentny
czyli taki gdzie auta po prostu stoją a nie jadą. Te ostatnie 5 km pokonujemy
w godzinę :( Trudno nawet opisać to co działo się na drodze, jak motocykliści i tuk-tuki
wpychały się wykorzystując swoja zwrotność i małe gabaryty po prostu czegoś
takiego jeszcze nie widziałem.
Wracając dostajemy gratisowe
atrakcje – most nietoperzy (to moja prywatna nazwa) zawieszony nad rzeką a obok
na kilku drzewach nocują tysiące nietoperzy, część z nich cierpi
na bezsenność ponieważ co jakiś czas odrywają się z gałęzi i przelatują nad
naszymi głowami. Gdyby tylko było nieco ciemniej zacząłbym szukać zamku Drakuli.
Wrażenia naprawdę fajne.
Druga „atrakcja” również
gratisowa to gwałtowne hamowanie – naprawdę gwałtowne takie do dechy.
Zatrzymałem się z pół metra przed tuk-tukiem, który wymusił pierwszeństwo :) przecinając mój pas
ruchu. Gdybym jechał szybciej to rozpieprzyłbym tego idiotę w drobny pył, a tak
skończyło się na strachu – głownie moim :) bo on tylko kątem oka spojrzał, ocenił sytuacje i ruszył dalej a ja przez parę
chwil miałem miękkie kolanka :)
Dojechaliśmy do Kandy wczesnym
popołudniem i zostawili samochód w hotelu. Na ten dzień miałem dość kierownicy.
Wzięliśmy tuk-tuka i pojechaliśmy do „Pałacu Zęba” czyli najświętszego miejsca
dla buddyzmu na całej Sri Lance i na pewno jedno z najświętszych w całym
buddyjskim świecie. Miejsce gdzie przechowywana jest relikwia Buddy mianowicie
jego ząb, które według legendy został wykradziony po spaleniu jego ciała.
Relikwia znajduje się w świątyni buddyjskiej, coś jakby pałacu strzeżonego
przez żołnierzy z bronią od kiedy w 1994 r. jeden z Tamilskich Tygrysów
wysadził się w powietrze niszcząc zabudowę frontową pałacu. Spacerujemy po
pałacowych komnatach i wewnętrznych dziedzińcach z takim sobie wrażeniami.
Miejsce jest ciekawe, OK ale dalekie od wielkiego WOW.
|
Wejście do pałacu |
|
Na murach pałacu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz