czwartek, 21 lutego 2013

SRI LANKA - Na tropie lamparta


Ruszamy przed świtem. Jest ciemno, a my siedzimy na pace indyjskiego jeepa marki Tata. Po pół godzinie dojeżdżamy do kasy biletowej, nasz kierowca staje w kolejce i kupuje dwa bilety – razem 6000 rupii (150zł). Wraca z przewodnikiem z PN i ruszamy na safari. Poza naszym jeepem jest jeszcze chyba z 50 innych. Na początki poruszamy się gdzieś na końcu długiej kolumny samochodów. Jedziemy po wyboistej szutrowej drodze a nasz jeep co jakiś czas podskakuje na głębokich wybojach a my (siedząc na pace) razem z nim niczym groch w grzechotce. Teraz na końcu tego dnia mam wrażenie, że od tego podskakiwania mózg mi się lekko obluzował bo boli mnie głowa :)

Krokodyl Różańcowy łapie pierwsze promienie słońca

Wschód słońca w PN Yala

Park Narodowy Yala – drugi co do wielkości na wyspie, nasza wyprawa nie jest typowym (afrykańskim) safari z wielkim otwartymi przestrzeniami gdzie zwierzętom nie łatwo się ukryć w niewysokich trawach.  To coś zupełnie innego, porośnięty 2, 3 metrowymi gęstymi krzewami i gdzie niegdzie wysokimi na 20 – 30m drzewami. Pełen dzikich zwierząt, które niestety nie łatwo dostrzec. Nasz przewodnik szybko odnajduje ślady lamparta, jego odbite łapy na porannym wilgotnym piasku. Szedł tędy jakąś godzinę wcześniej. Ruszamy dalej, spotykamy krokodyle, dzikie słonie, bawoły, sarny, warany  i mangusty. Różne kolorowe większe i mniejsze ptaki przelatują nam nad głowami, jednak króla tych lasów wciąż nie ma. Nagle nasz kierowca przyśpiesza a my podskakujemy na pace. Okazuje się, że jest lampart, siedzi na drzewie. Niestety jak dojeżdżamy na miejsce stajemy chyba jako 20 czy nawet 30 samochód w kolejce do jego oglądania. Mijają nas jeepy z uśmiechniętym turystami, którzy pokazują sobie zdjęcia – oni już go widzieli, my wciąż czekamy. Nie długo zresztą bo zaraz się okazuje, że lampartowi znudziła się zabawa w zoo, zszedł z drzewa i ukrył się gdzieś w głębokim lesie i tyle go widziano. My z daleka widzieliśmy samo drzewo :)

Dziki paw na drzewie, jak w Polsce ;)


Dzikie bawoły chroniące się w wodzie przed słońcem i insektami

Orzeł wypatruje zdobyczy

26 grudnia 2004 roku gdzieś w odległej Indonezji nastąpiło tąpnięcie płyt tektonicznych. Wibracja wytworzyła potężną fale, która o 8-30 uderzyła w wybrzeże Sri Lanki. Nasz przewodni opowiada nam tę historię. Turyści zwiedzali w jeepach park jak my dzisiaj, tak samo jak my szukali lamparta i nagle słyszą potężny huk i zalewa ich 3,5m fala. Wbija się 1,5 km w głąb parku niszcząc wszystko co staje jej na drodze. Potem się cofa i całe swoje dzieło zniszczenia zabiera ze sobą z powrotem do oceanu. Chwile po niej przychodzi druga fala nieco niższa od pierwszej. Dopełnia losu, poprawia to co nie udało się pierwszej a potem cofa się i zabiera resztkę tego co zostało jeszcze do zabrania. Pozostają nie naruszone tylko najwyższe i najpotężniejsze drzewa. W Parku ginie 47 osób (turyści ich kierowcy i przewodnicy), wśród nich kuzyn naszego przewodnika – jego ciała nigdy nie odnaleziono. Większość zwierząt ocalało – prowadzone instynktem przetrwania wyczuły dostatecznie wcześnie nadchodzący kataklizm i wycofały się na bezpieczna odległość. Pomnik upamiętniający te zdarzenia znajduje się na dzikiej i pięknej plaży, na której odpoczywamy przez 2 godz. i jemy obiad.

Dzika plaża w PN Yala

Dzika plaża w PN Yala

...a na deser mango

Po obiedzie ruszamy dalej w poszukiwaniu lamparta, ale im więcej mija czasu tym nasze nadzieje gasną a twarze smutnieją. Koło 16 nasz przewodnik zamyka naszą przygodę słowami „powoli czas wracać” Jesteśmy smutni, że nie udało się zobaczyć lamparta w jego naturalnym środowisku. Wiedzieliśmy, że nie będzie to łatwe żyje ich tutaj tylko 35 szt. Mieliśmy pycha albo inaczej – nie mieliśmy szczęścia. Trudno, może innym razem w innym miejscu…






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz