Wczesnym rankiem, wypoczęci i
zmotywowani ruszamy zgodnie z planem. Pierwszy punkt to Sigiriya czyli wysoka
na prawie 400m skała a na niej ruiny twierdzy i pałacu. Miejsce interesujące,
choć na pewno nie warte swojej ceny (30 USD od osoby). Na pustej płaskiej
przestrzeni wyrasta z ziemi wielka bryła wulkanicznej magmy pozostałość po
dawno wygasłym wulkanie. Wdrapujemy się po wąskich kamiennych schodach. Mimo,
że jest wcześnie rano to i tak upał daje się we znaki. Jeśli ktoś chciałby to
zrobić w środku dnia – hmm współczuję :) Sam szczyt i to co się na nim -reszki pałacu rozczarowujący a już na pewno nie
wart swojej ceny. Jednak widoki i sama skała trzeba przyznać robią wrażenie.
Widok ze szczytu |
malunki naskalne z tysiącletnią historią |
i mieszkaniec okolicznych traw |
i sama skała |
Kolejny krok to Pollonaruva - starożytna
stolica wyspy jeszcze za panowania hinduskich królów. To miejsce podobało mi się
już znacznie bardziej. Na przestrzeni kilku kilometrów kwadratowych rozrzucone
są pozostałości starej stolicy. Budowle robią wrażenie, choć trudno o wielkie
WOW kiedy widziało się Angkor Wat :) po tym cudzie już mało co jest w stanie człowieka wprawić w mega zachwyt i
wszystko inne w tych rejonach świata wydaje mi się TAKIE SE :) W każdym razie
zwiedzamy Pollonaruve i jej zabytkowe budowle, spacerując między nimi bez
specjalnego pośpiechu.
Koło południa obieramy kierunek
na Kandy – byłą stolicę Sri Lanki. Dojeżdżamy chwilę po zmroku i zaraz po tym
jak zaczął padać – oj przepraszam to złe określenie powinno być wylewać się
wiadrami z nieba deszcz. Znajdujemy w strugach deszczu jakiś pierwszy lepszy
hotel, Justyna w tym deszczu idzie pytać się o cenę i warunki i po przejściu
może z 10m jest kompletnie mokra – to się nazywa tropikalna ulewa :) Następnego dnia plan
jest następujący – Kandy i Pinawella
Elephant Orphanage czyli słynny sierociniec słoni.
Wszędzie Budda - tutaj siedzący |
Budda stojący |
Budda leżący |
znowu siedzący i tak cały dzień :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz